Red: Eugeniusz C

Opublikowano: 21 Kwietnia 2020

Nic się nie stało podczas kwarantanny?

Ks. Kramer napisał, że bezzasadne jest bronienie Boga. Udowadnia, że jeśli ktoś tak czyni, to tylko dlatego, że służy to wygodzie i osobistym korzyściom. Cóż za pokrętne rozumowanie. Brzmi niczym zdradziecki konformizm. Prawdopodobnie dla tego duchownego zgubny koniunkturalizm wobec świata jako realność nie istnieje. Dlatego z góry fałszywe jest nauczanie, że wiara chrześcijańska nie potrzebuje obrony.

Jakkolwiek racją jest, że nawet najgorszy grzech nie ma takiej mocy i władzy, by pozbawić Boga pokoju w jakim przebywa ani zaszkodzić Mu w czymkolwiek. Nie umniejsza posiadanego, nie kończącego się szczęścia, jakim Bóg jest przepełniony w swej istocie. Ale to, że żaden grzech nie dotyka Boga w sensie metafizycznym, nie znaczy, że nie jest złem niszczącym zarówno pojedynczego człowieka i całą zbiorowość ludzi. Grzech zrywa jedność i więź człowieka z Bogiem. Skazuje na wieczne trwanie bez Niego. Bez dostępu do źródła wszelkiego dobra i prawdziwego szczęścia. I to przez nie kończące się wieki.

Bóg obroni się przed człowiekiem, który Go lekceważy, przed tym, co nienawidzi Go, z Nim walczy i przed mnóstwem innych rzeczy jakie czynimy przeciwko Niemu i przed tymi, co atakują Go zajadle, co walczą z Jego wolą. Nie zna i nie doświadcza żadnego uszczerbku z tego powodu. Chociaż Bóg może tak działać, to jednak my, istoty zależne od Boga, jesteśmy zobowiązani do OBRONY BOGA w każdym powyższym przypadku, o ile mamy w sobie odrobinę prawdziwej miłości, a nie jej namiastki.

Domaga się tego struktura sumienia i struktura miłości. Jeśli ktoś znieważa naszych rodziców, których kochamy, wówczas nie stoimy z założonymi rękami i nie przytakujemy. Jesteśmy tak skonstruowani, że miłość wzywa nas do obrony tych, których kochamy, nawet do obrony obcych, jeśli jesteśmy świadkami, że są niesłusznie krzywdzeni. W ten sposób formułuje się w nas ludzka sprawiedliwość, prawda i uczciwość.

Jak więc można być obojętnym na fakt, że ktoś albo społeczność czy system atakuje Boga, szydzi z Niego, znieważa Go? Jak możemy z obojętnością przyglądać się tym, co robią pośmiewisko z krzyża, kpią z rzeczy świętych? Kto może być obojętny, jeśli przeciwko Bogu przeklina się, złorzeczy? Tylko ktoś, kto nie ma wiary w Niego pozostaje w takich sytuacjach obojętny.

Gdyby grzech był bez znaczenia, nie byłby złem rzeczywistym. Nie potrzeba byłoby zatem śmierci Jezusa Chrystusa, który jak wierzymy, umarł za grzechy świata. Każdy grzech jest realnym złem wymierzonym w Stwórcę, jednocześnie będąc złem dotykającym ludzkość i stworzenie.

Brak reakcji na zło prowadzi do popierania go, w ostatecznym wymiarze do sprzeciwiania się Bogu i do utwierdzenia się w opozycji wobec Jego świętości. To coś takiego, jakbyśmy krzywdzili tego, kogo kochamy.

Podam przykład. Otóż to coś takiego, kiedy mąż maltretuje żonę i wmawia jej, że robi to z miłości. Ta pseudo-miłość jest oczywiście deprawacją moralną. Kwestia obrony Boga (wiary) pojawiła się właśnie teraz w czasie „pandemii”, gdy zamknięto kościoły, a liturgia jest sprawowana za zamkniętymi drzwiami.

Coraz głośniej i coraz wyraźniej artykułuje się, że jest to błąd Kościoła, zwłaszcza jego niektórych zwierzchników, co zgodzili się na warunki, które zaproponowali im twórcy światowej kwarantanny. W dodatku tzw. medialni duchowni zaczęli przekonywać katolików, iż w tym trudnym momencie, gdy Kościół nie funkcjonuje normalnie, zrodziło się sporo dobra w Kościele. Ale czy naprawdę? To prawda, że nic się nie stało? Czy możemy być aż tak ślepi duchowo, by nie dostrzec, że właśnie w tym czasie wyrządzono Kościołowi wielką krzywdę? Że stało się coś, co woła o pomstę do nieba. Wyłuszczę tutaj dwa aspekty tej nieprawości.

Pierwszy to ten, iż Bogu odebrano cześć i chwałę, jakie należą się Mu się od całej ludzkości, ponieważ On jest jej Ojcem, Twórcą stworzenia i źródłem jego istnienia. Obowiązek publicznego hołdu Bóg wyraził w przykazaniach. Żadne okoliczności nie zwalniają ludzi od publicznej czci dla Boga Stwórcy. Powinnością osoby ludzkiej jest nie tylko jednostkowe i osobiste uwielbienie Boga, lecz publiczny hołd, który winniśmy nieść Bogu jako lud w szczególny sposób przez Niego wybrany. My ludzie jesteśmy dziećmi jednego Boga. Kult Boga ma wymiar wspólnotowy. W wieczności ten wymiar będzie istotnym.

Kiedy wybuchła epidemia koronawirusa Kościół został pozbawiony sprawowania publicznego kultu. Członkowie ludu Bożego zostali odcięci fizycznie od swoich świątyń i kapłanów, którzy przewodniczą kultowi Boga.


Po drugie: pominięto i odrzucono pomoc Boga w problemie z jakim borykamy się od paru miesięcy. Nie tylko odrzucono, ale zredukowano Boga do „kogoś”, kto nie jest wszechmocy, zanegowano, że On jest Stwórcą i Rządcą stworzenia. W nowym porządku świata, jaki stworzono na ten moment, ale do końca nie wiadomo na jak długi okres, Bóg nie jest już potrzebny do niczego. Jaskrawo widać to w pozbywaniu się odniesienia do duchowych i chrześcijańskich wartości. Zostały one w tym trudnym momencie całkowicie zapomniane. Bóg nie znaczy nic w ziemskim życiu, nie może nam w niczym pomóc. Sakramenty Kościoła są raczej zabobonami. Bo cóż wymiernego mogą przynieść w walce z epidemią?


Kapłani nie mogli iść z namaszczeniem do zarażonych koronawirusem, a wielu chorym, będącym w niebezpieczeństwie śmierci i umierającym odmówiono posługi sakramentalnej. Komunia święta zaczęła być rozpatrywana w kategoriach czysto materialnych (możliwości zarażenia), w wielu sytuacjach nawet uznana jako potencjalne zagrożenie dla zdrowia. Tej narracji poddali się liczni wierni i przestraszyli się bardziej niż piekła. Dlatego tak łatwo było niektórym kręgom liberalnym w Kościele narzucić praktykę eliminowania jej ze sfery duchowej na rzecz Komunii duchowej. Wielu chorych umarło bez Wiatyku, czyli Komunii świętej podawanej w chwili przejścia z tego świata do wieczności.

Co zatem stało się z wiarą Kościoła w realną obecność Jezusa w Eucharystii? Jeśli Komunia święta jest zagrożeniem dla wierzącego, to znaczy nie ma w nas wiary! Bo jak można zinterpretować postawę lęku wobec jej przyjmowania w dobie epidemii, a zastępowania jej komunią duchową, nawet jeśli ta druga posiada swoją wartość? Skoro boimy się komunii świętej z powodu zarażenia koronawirusem, to nie wierzymy w zbawczą obecność Jezusa w Eucharystii.

To jest właśnie najtragiczniejsze, że odarliśmy wiarę z jej nadprzyrodzoności, po prostu z jej istoty. W tak skonstruowanym świecie, nie ma już cudów dokonywanych przez Jezusa. Za tym też idą dalsze, straszne konsekwencje. Brak wiary we wszechmoc i opiekę Bożą nad światem prowadzi do usunięcia Boga ze świata teoretycznie i praktycznie. Bóg nie rządzi światem, a na pewno nie ma żadnej władzy nad tym, co stworzył. A zakładając, że jest On do niczego potrzebny, nie może nic zmienić na lepsze. Bóg umarł? Życie ludzkie toczy się według naukowych, i tyko czysto ziemskich reguł.

Przypomnijmy sobie, ile Jezus uczynił cudów dla umierających i chorych. W dobie koronawirusa te fakty stały się ”bajką, mitami i odległą przeszłością”. Albo o nich prawdziwie zapomnieliśmy albo zupełnie inaczej je interpretujemy. Nie mają żadnego wpływu na teraźniejszość, na życie tu i teraz.

Należałoby zadać sobie pytanie: kim jest Jezus Chrystus dla tego stechnicyzowanego, zmanipulowanego przez technologie społeczeństwa? Zwątpiliśmy w boskie zdolności Jezusa, którymi leczył tamtych chorych, ale i chorych we wszystkich epokach. I w samego Boga. Tak jak św. Piotr bojąc się śmierci zdradziliśmy Jezusa Chrystusa.

Jezus nie przyszedł na ziemię, by leczyć nas z chorób. To nie On daje zdrowie, tylko służba medyczna, politycy, jacyś eksperci, jakich postawiliśmy ponad Niego. Bóg nie jest Panem życia i śmierci każdej istoty ludzkiej. O śmierci decydują jedynie biologiczne siły i procesy, no i w sumie lekarze, ale nie święty Bóg Stworzyciel. Zapomnieliśmy zwracać się do Boga o łaskę zdrowia, łaskę życia a jednocześnie szczęśliwą śmierć. Ludzie obecnej doby bardziej wierzą w moc medycyny, lekarstw, techniki niż w działanie Boże. Wyzbyliśmy się mocy Jezusa.

To tylko pobieżny zarys widocznego i narastającego problemu niewiary, który w tych dniach dotknął współczesny Kościół.

Czy możemy twierdzić, że nic się nie stało? Czy mamy dowody by twierdzić, że przez zamknięcie świątyń katolickich sprawiliśmy, że przeniósł się On do naszych domów, do naszych serc z pomocą tabletów, smartfonów i telewizorów? Żyjemy w iluzji duchowej, poza tym, że żyjemy w areszcie domowym. Stąd niedaleka droga do tego, aby układać sobie życie religijne bez konieczności sakramentów świętych.

Wszystko to, gdy się weźmie pod uwagę, przyprawia o głęboki lęk. To bardzo smutne karty najnowszej historii Kościoła, naznaczone współczesną niewiernością samemu Mistrzowi. Odpokutujmy ten grzech w najbliższej przyszłości.

Ps* Powyżej na zdjęciu wtargnięcie karabinierów (żandarmerii) do świątyni podczas Mszy św. we Włoszech.