Jakkolwiek racją jest, że nawet najgorszy grzech nie ma takiej mocy i władzy, by pozbawić Boga pokoju w jakim przebywa ani zaszkodzić Mu w czymkolwiek. Nie umniejsza posiadanego, nie kończącego się szczęścia, jakim Bóg jest przepełniony w swej istocie. Ale to, że żaden grzech nie dotyka Boga w sensie metafizycznym, nie znaczy, że nie jest złem niszczącym zarówno pojedynczego człowieka i całą zbiorowość ludzi. Grzech zrywa jedność i więź człowieka z Bogiem. Skazuje na wieczne trwanie bez Niego. Bez dostępu do źródła wszelkiego dobra i prawdziwego szczęścia. I to przez nie kończące się wieki.
Bóg obroni się przed człowiekiem, który Go lekceważy, przed tym, co nienawidzi Go, z Nim walczy i przed mnóstwem innych rzeczy jakie czynimy przeciwko Niemu i przed tymi, co atakują Go zajadle, co walczą z Jego wolą. Nie zna i nie doświadcza żadnego uszczerbku z tego powodu. Chociaż Bóg może tak działać, to jednak my, istoty zależne od Boga, jesteśmy zobowiązani do OBRONY BOGA w każdym powyższym przypadku, o ile mamy w sobie odrobinę prawdziwej miłości, a nie jej namiastki.
Domaga się tego struktura sumienia i struktura miłości. Jeśli ktoś znieważa naszych rodziców, których kochamy, wówczas nie stoimy z założonymi rękami i nie przytakujemy. Jesteśmy tak skonstruowani, że miłość wzywa nas do obrony tych, których kochamy, nawet do obrony obcych, jeśli jesteśmy świadkami, że są niesłusznie krzywdzeni. W ten sposób formułuje się w nas ludzka sprawiedliwość, prawda i uczciwość.
Jak więc można być obojętnym na fakt, że ktoś albo społeczność czy system atakuje Boga, szydzi z Niego, znieważa Go? Jak możemy z obojętnością przyglądać się tym, co robią pośmiewisko z krzyża, kpią z rzeczy świętych? Kto może być obojętny, jeśli przeciwko Bogu przeklina się, złorzeczy? Tylko ktoś, kto nie ma wiary w Niego pozostaje w takich sytuacjach obojętny.
Gdyby grzech był bez znaczenia, nie byłby złem rzeczywistym. Nie potrzeba byłoby zatem śmierci Jezusa Chrystusa, który jak wierzymy, umarł za grzechy świata. Każdy grzech jest realnym złem wymierzonym w Stwórcę, jednocześnie będąc złem dotykającym ludzkość i stworzenie.
Brak reakcji na zło prowadzi do popierania go, w ostatecznym wymiarze do sprzeciwiania się Bogu i do utwierdzenia się w opozycji wobec Jego świętości. To coś takiego, jakbyśmy krzywdzili tego, kogo kochamy.
Podam przykład. Otóż to coś takiego, kiedy mąż maltretuje żonę i wmawia jej, że robi to z miłości. Ta pseudo-miłość jest oczywiście deprawacją moralną. Kwestia obrony Boga (wiary) pojawiła się właśnie teraz w czasie „pandemii”, gdy zamknięto kościoły, a liturgia jest sprawowana za zamkniętymi drzwiami.